Z narracji Lily Evans.
________________________
30 września, jak ten czas szybko mija, pomyślałam. To już
nasz ostatni rok w Hogwarcie. Przed nami Owutemy (Okropnie wyczerpujące testy
magiczne) i zakończenie edukacji. Każdy pójdzie w swoją stronę, rozpocznie
pracę, być może zacznie czynnie uczestniczyć w walce przeciwko Czarnemu Panowi,
która była nieunikniona.
Wiedziałam, że jako czarownica mugolskiego pochodzenia
powinnam obawiać się śmierci bardziej niż inni. Takich jak ja, Voldemort ma za
śmieci, których trzeba się jak najszybciej pozbyć.
-Lilka, ziemia do Lilki! - z rozmyślań wyrwała mnie Dorcas.
Spojrzałam na nią zdziwiona. Dor, z tej to można brać przykład. Mimo tylu
nieszczęść, najpierw rodzice, potem Syriusz, ona nie załamała się, dalej jest
tą świetną przyjaciółką i dziewczyną, a przynajmniej stara się być. Wiem, że
dużo rozmawia z Jamesem, pomaga jej. My z Ann również staramy się jak możemy
wesprzeć ją jak tylko się da. Co prawda nie jest już taka sama jak kiedyś,
stała się mniej wylewna i zaangażowana w
związki. Miewa przelotnych chłopaków, ale wszystkie dobrze wiemy, że to tylko
przygody, chwile zapomnienia. Jednak nie potępiamy jej za to, każdy ma swoją
drogę ucieczki od zła jakie się mu przytrafia.
- Co jest Dor? - zapytałam.
- Przed kolacją mamy jeszcze wróżbiarstwo, pamiętasz?
A ja wciąż nie mam rozpoznanych przepowiedni z ostatnich zajęć. Pożyczysz mi
swoją książkę?
- Jasne, jest w kufrze, zaraz z brzegu. -wskazałam
ręką. - Bierz.
- Dzięki, mam
nadzieję, że zdążę.
- Jakby coś pisz o nieszczęściu w niedalekiej przyszłości,
ona lubi takie przepowiednie, podpasuje jej. - dodałam. Dor z uśmiechem zabrała
się do pracy. Jednak nie zdążyła nawet napisać dwóch zdań, gdy dobiegły nas
dziwne odgłosy i krzyki z Pokoju Wspólnego. Zerwałyśmy się z miejsc i
rzuciłyśmy do drzwi.
- Aaa! Co to jest? Kto to zrobił? - krzyczał jakiś trzecioroczniak. Naszym oczom ukazały się kłęby dymu i ogromny smród, niestety nie
dało się tego inaczej określić. Dopiero po chwili, gdy dym już opadł dało się
zauważyć wkurzonych chłopaków Jamesa i Syriusza, którzy próbowali zabić wzrokiem
jakiegoś pierwszorocznego, umazanego brązową mazią.
- Jak chodzisz? - rzucił wkurzony Łapa. - Tu jest
zakaz biegania! Nie znasz regulaminu? - oburzył się.
- Ciekawe gdzie widnieje taki zakaz. - szepnęłam z
uśmiechem do Dor.
- Cały zapas łajnowych bomb poszedł z dymem. A
mieliśmy taki świetny plan. - westchnął Rogacz.
- Co już tam knuliście, co? - zaśmiałam się i kilkoma
zaklęciami sprzątnęłam cały bałagan, za co wszyscy z Pokoju Wspólnego byli mi
wdzięczni.
- Dzięki Lilka. A Ty - wskazał na winowajcę całego
zajścia - następnym razem bardziej się rozglądaj. Młody pokiwał głową ze
skruszoną miną i pobiegł do dormitorium.
- A już tak dobrze szła mi ta praca domowa z
wróżbiarstwa, to musieliście mnie od tego oderwać. - Czarna udała zwiedzioną.
- Przecież nawet zdania nie napisałaś. - zdziwiłam
się.
- To co, miałam już motywacyjne nastawienie i otwartą
książkę na odpwoiedniej stronie. - zaśmiała się.
- Dasz radę, wierzę w Ciebie. - puściłam jej oczko. Z
niewesołą miną znów poszła do dormitorium.
- Aż boję się pomyśleć, jak chcieliście wykorzystać
całe to łajno.
Chłopaki uśmiechnęli się podstępnie.
- Już nawet coś lepszego chodzi mi po głowie. -
powiedział Syriusz z intrygą w głosie.
Oni nigdy nie wyrosną z tych dziecinnych pomysłów. -
pokiwałam głową z politowaniem.
Pół godziny później wszyscy byliśmy już w wieży
astronomicznej. Po chwili profesor Trelawney, dość młoda czarownica z mnóstwem
breloczków, chust i naszyjników, wpuściła nas do sali. Gryfoni, jako Ci bliżej
drzwi, weszli pierwsi, po nich zaczęli się rozsiadać Ślizgoni. Nie byłoby w tym
nic dziwnego, gdyby nie fakt, że każdemu z nich podczas siadania towarzyszył
okropny odgłos puszczania gazów. Zdziwienie na twarzach Ślizgnów i profesor
Sybilii przyprawiły o falę śmiechu wszystkich z naszego Domu, a w szczególności
Huncwotów, którzy właśnie przybijali sobie piątki w geście uznania. Nawet
Dorcas pokazała im kciuka w górę, z czego bardzo ucieszył się Łapa. Czyżby się
pogodzili?
- Dobrze, koniec już tych żartów. - nauczycielka
uciszyła wszystkich. - Odczytaliście przepowiednie z poprzednich zajęć?
Miny były nietęgie.
- Dobrze, w takim razie może jakiś ochotnik przedstawi
nam swoja propozycję? Może pan Potter?
- Eee, z moich przepowiedni wywnioskowałem, że ścieżka
mojego życia będzie długa i kręta. Spotka mnie sporo nieprzyjemności i eee...
ogólne będę cierpiał. - niepewnie zakończył James.
- A co przedstawiały pana fusy, jeśli mogę wiedzieć?
- Słońce i jakby pies.
- I według pana, słońce i jak to pan określił, jakby
pies, oznaczają cierpienie? - zafascynowała się.
- No tak jakby. - odparł zdziwiony.
- Cóż, chyba musi pan, panie Potter więcej czasu
poświęcić informacjom na temat wróżenia z fusów, bo zrobił to pan niedokładnie.
- profesor westchnęła. - To może teraz ktoś ze Slytherinu.
- Stary, mówiłeś, że ona leci na te bajeczki o nieszczęściu.
- James szepnął do przyjaciela.
- Też nie wiem co jej odbiło. - Łapa podrapał się po
głowie.
Jak sie okazało, tylko kilka osób zajrzało do książek,
żeby odpowiednio zinterpretować wróżby. Większość uczniów jak Huncwoci, wzięło
to za brednie. Ja jednak miałam jakieś dziwne przeczucie, że choć Sybilla
Trelawney nie jest brana na poważnie przez większość czarodziei, to może jednak
coś w tym całym wróżbiarstwie jest.
Po kolacji we trójkę usiadłyśmy na kanapie przy
kominku. Nalałyśmy sobie po szklance Piwa Kremowego (odkupiliśmy trochę od
Huncwotów, którzy zaopatrują się w nie w Miodowym Królestwie) i zaczęłyśmy
wspominać początki naszej nauki w Hogwarcie. Śmiech wywoływało wspomnienie
naszego pierwszego spotkania w dormitorium, gdy po uczcie rozpakowywałam już
starannie swój kufer, układałam książki i ubrania, a nagle do pokoju wpadła
rozczochrana Dorcas, wprost na moje książki, przewracając się z hukiem i
niszcząc poukładane w kosteczkę ciuchy. Następnie wejście Ann, która z
przerażoną miną myślała, że jej współlokatorki już pierwszego dnia sie biją.
- Dobra, skoro już tu
leżę to biorę środkowe łóżko. A tak poza tym, jestem Dorcas Meadowes. -
powiedziała jedenastoletnia Dor i wciąż leżąc wyciągnęła rękę w moją stronę.
- Lily Evans. I już
zajęłam pierwsze. - uśmiechnęłam się.
- Super. Ja biorę to
najbliżej łazienki. - ucieszyła się blondynka. - Jestem Ann Greace.
Już wtedy wiedziałyśmy, że się zaprzyjaźnimy. I choć
każda z nas nieco się zmieniła to wciąż świetnie się rozumiemy i wiemy, że
możemy na sobie polegać.
- Piątkowy wieczór, a wy przed kominkiem, pod kocem,
jak babuszki. - zaśmiał się Remus, gdy podszedł do nas z chłopakami.
- Bardzo przyjemnie być taką babuszką - odparła Ann z
uśmiechem.
- Robimy ognisko zaraz na błoniach. Chcecie iść z
nami?
- W sumie czemu nie. - Dor podniosłą się z kanapy. -
Co dziewczyny?
- Okej. - odparłam. Miałam w planach zacząć
wypracowanie na transmutację, ale mogę zrobić to jutro.
- Ja niestety muszę was opuścić, kochani. - uśmiechnęła
się Ann wymijająco. - Umówiłam się na dziś wieczór. - po czym puściła do mnie i
Dorcas oczko. Domyślam się, że z kimś płci przeciwnej. Nie umknęła mi jednak
lekko zawiedziona mina Lunatyka.
- James! Te patyki są zbyt mokre. Nie rozpalimy tego
ogniska.
- Spokojnie Łapo, chyba zapominasz, że jesteś czarodziejem.
- zaśmiał się Lunatyk i momentalnie osuszył patyki, a następnie zaklęciem
rozpalił ogień.
Dni i wieczory były już coraz chłodniejsze, dlatego
każdy chciał usiąść jak najbliżej ogniska. Usadowiłam się na kocu obok mojej
przyjaciółki. Nadziałam kiełbaskę, którą chłopcy załatwili razem z prowiantem z
kuchni, na patyk i zaczęłam podpiekać. Kojarzyło mi się to z mugolskimi
wycieczkami jeszcze na początku mojej edukacji, zanim dostałam list z Hogwartu.
- Może zagramy w butelkę?! - nagle krzyknął uradowany
Rogacz.
- Serio? - zapytałam. - James, nie mamy 10 lat, żeby
grać w butelkę.
- Zgódźcie się, będzie fajnie, mówię wam.
- Dobra ja jestem za. - powiedział Syriusz.
- Może być zabawnie, grajmy. - spojrzałam na Czarną
zdziwiona, na co tylko wzruszyła ramionami.
-Dobra, przegłosowane. - ucieszył się Jim i wyczarował
butelkę. Usiedliśmy w kółku, pierwszy kręcił Rogacz.
- No, no Syriusz. Pytanie czy zadanie?
- Pytanie. - na nasze nieszczęście Remus wyczarował
fałszoskop, nie ma lekko.
- Ile dziewczyn gościło w naszym dormitorium pod naszą
nieobecność? - zapytał z ciekowością James. - No Łapa, przyznaj się.
Syriusz nie wyglądał na zadowolonego z pytania.
- Nie wiem, nie liczę. - wystawił mu język, a
fałszoskop zaczął się dymić. - No dobra, pięć może sześć. - odparł lekko
zażenowany.
- No ładne się tam rzeczy dzieją. - rzuciłam. Łapa
zakręcił butelką, wypadło na mnie.
-Pytanie - wyprzedziłam go. Zadania w wykonaniu
Huncwotów były nieobliczalne, wolałam nie ryzykować.
- Dobra, sama chciałaś. Czy obecny tutaj, nasz kochany
Rogacz jest Ci obojętny, tak jak jeszcze kilka lat temu?
- Nie. - to było łatwe pytanie.
- Czyli umówisz się ze mną, Evans? - zaśmiał się
Rogacz.
- Wyjedź z tym tekstem jeszcze raz, a słowa z Tobą nie
zamienię.
- Chyba musisz znaleźć jakiś nowy tekst, stary. -
Remus poklepał po plecach przyjaciela.
- James, to jak, pytanie czy zadanie? - zapytałam, gdy
wypadło na niego.
- Zadanie. - odparł dziarsko i z uśmiechem.
- Jutro na kolacji, przy wszystkich wyznasz miłość i
uszanowanie Filchowi. - jak na zawołanie mina mu zrzedła.
- Z wielka przyjemnością to zobaczymy. - zaśmiała się
Dorcas, ale w złym momencie, bo właśnie butelka wylosowała ją. -Od Ciebie
Rogacz to pytanie.
- Jak sobie życzysz. Twój najgorszy pocałunek w życiu.
- Malfoy. - odpowiedziała po chwili zastanowienia.
- Malfoy?! - odpowiedzieliśmy chórem. No o tym to
nawet ja nie wiedziałam.
- Ojej, nie pytajcie. Blond porażka, serio. Za dużo
ognistej. - westchnęła. - Spokojnie, skończyło się tylko na tym. - dodała
widząc nasze miny.
-Nie wiem jak wy, ale ja się boję kolejnych pytań.
Rezygnuje z tej gry. - wycofałam się.
- Ruda, nie cykaj się. Wszystko zostaje między nami. -
Łapa puścił mi oczko.
- Już ja was znam, jesteście nieobliczalni. -
pokiwałam głową.
- Ranisz nas. - James udał, że mdleje trzymając się
ręką za klatkę piersiową.
- Przejdziemy się?
zapytałam Rogacza, na co spotkałam się ze zdziwionym spojrzeniem. -
Chodź, nie gryzę.
Odeszliśmy kawałek w stronę lasu.
-Pamiętasz nasze spotkanie sprzed kilku dni w
bibliotece? - Rogacz pokiwał twierdząco głową. - Szukałam wtedy informacji o eliksirze wilkołactwa. Czytałam kiedyś o nim, to bardzo
ciężki do uwarzenia, zupełnie niepopularny eliksir, który może w pierwszym
tygodniu ostrzec przed ciążą wlikołaczą.
- Nie
rozumiem co ja mam do tego.
- Po szkole
chciałabym zostać uzdrowicielem i pomagać ludziom. Wiem też czemu Lunatyk nie
chce mieć dziewczyny, ani żony w przyszłości. Ten eliksir pozwoliłby jemu i
wszystkim ugodzonym tą chorobą na normalne życie z kobietą, bez strachu.
Oczywiście istnieje eliksir zabezpieczający, ale nie sprawdzi się, jeśli ktoś
chciałby założyć rodzinę. Jeśli tym eliksirem dałabym szansę na prawdziwą
rodzinę choć jenej osobie to znaczy, że warto.
- Lily,
podziwiam Twój zapał i wiedzę. Ale dalej nie wiem jak mógłbym pomóc. Eliksiry
to nie jest moja mocna strona.
- Masz
pelerynę niewidkę. Muszę się wkraść do działu ksiąg zakazanych, bo w bibliotece
nic nie znalazłam. Nawet Slughorn nie dał mi pozwolenia, twierdząc, że porywam
się z motyką na słońce, a złe skutki błędu podczas warzenia eliksiru mogą być
nieodwracalne.
- Trochę
przeraża mnie wizja, że przy większym błędzie może stać Ci się krzywda. -
Rogacz zmarszczył czoło. - Ale wierzę w Twoje umiejętności. Oczywiście peleryna
jest do Twojej dyspozycji, ale obiecaj, że będziesz ostrożna.
- Obiecuję. -
uśmiechnęłam się. - Dzięki.
Aj ta Lily, ciekawe co jej wyjdzie z tego eliksiru.
OdpowiedzUsuńDor całująca się z Malfoyem! To jest to, uśmiałam się. :)
Wyczekuję na kolejne rozdziały! :D
P.S. Dlaczego wszyscy zdrabniają Jamesa do Jim? Jamie brzmi lepiej, chociaż to pewnie tylko moja głupia mania po przeczytaniu Outlandera. :( :D
A nie pomyślałam o Jamie, a brzmi fajnie :D dzięki za podpowiedź :) Następny rozdział mam nadzieję już na dniach :D
Usuń