31 sierpnia 2018

11. My się tylko tak droczymy.

Lily Evans

Wracałam zimnym korytarzem do Wieży Gryffindou. Wciąż było bardzo wcześnie, więc jakież było moje zdziwienie, gdy nagle zza rogu wyszły dwie, ubrane na czarno, postacie. Oboje mieli na sobie ciepłe płaszcze i rozwiane włosy, jakby dopiero co wracali z spoza zamku. Bez nałożonych szat, nie byłam do końca pewna z jakiego domu są, ale ich obecność w lochach wskazywała tylko na jedno. Kiedy spostrzegli moją obecność, nagle zaczęli między sobą szeptać. Bez paranoi, bez paranoi, powtarzałam sobie w myślach. Każdy może chodzić gdzie chce po zamku, a ci dwaj i tak pewnie nie wiedzą, że jestem z Gryffindoru. Na swoje szczęście nie założyłam szat.
 - Oh, chyba dobrze widzę - zatrzymał się jeden z nich, gdy już mieliśmy się minąć. - Evans - Wypowiedział szyderczym tonem. - Rudowłosa szlama i ulubienica Slughorna.
Z wymuszona obojętnością podniosłam wzrok na Śligona, którym okazał się Malfoy, ale nie mogłam ukryć zaskoczenia. Przecież przed chwilą oboje byli niskimi szatynami, a teraz stoję przed blond włosym idiotą o tyczkowatej postawie. Spojrzałam na drugiego z nich i ten także okazał się wyższy niż jeszcze przed chwilą, a teraz wpatrywał się we mnie z odrazą tak wypisaną na twarzy, że jeszcze sekunda a jestem pewna, że już mu tak zostanie na zawsze.
Przywróciłam swoją najbardziej obojętną minę i jak gdyby nigdy nic postanowiłam ich wyminąć. Szkoda tracić czas.
 - Nie tak szybko! - Zagrodził mi drogę drugi z nich. - Czego tu chcesz, może węszysz? Bo raczej nie na spacer wybrałaś się do lochów w ten piękny poranek. - Powiedział z dumą i spojrzał na blondyna jak gdyby ten miał mu zacząć bić brawo.
Myśl Lily, myśl, powtarzałam gorączkowo. Przecież nie powiesz, że właśnie spędziłaś najcudowniejsze pół godziny w łazience w lochach ze swoim chłopakiem, który jest z ich domu. A i do tego przygotowujecie razem eliksir dla pewnego Gryfona.
 - Może będzie ciekawiej, jak wy powiecie mi co robiliście tak rano poza zamkiem i to w niedzielę. - Starałam się odgryźć. Malfoy zaśmiał się pod nosem.
 - Skoro jesteś taka ciekawa to chętnie kiedyś cię zabierzemy, co Avery? - Uśmiechnął się ironicznie do towarzysza. - Ale chyba najpierw powinniśmy nauczyć cię trochę dobrych manier, że takie szlamy jak ty, nie powinny wałęsać się po naszym terytorium samotnie.
 - Waszym terytorium? - Zaśmiałam się. - Od kiedy Hogwart ma terytoria nie do przekroczenia? - Starałam się brzmieć pewnie, ale głos nieco mi drżał. Byłam na siebie zła. Zawsze zdradzał mnie głos i drżące dłonie, a ostatnią rzeczą jaką chciałam im pokazać, to to, że dwóch Ślizgonów na jedną Gryfonkę i to w lochach, nie napawa mnie optymizmem.
 - Słuchaj szlamo! - Brunet wyciągnął różdżkę z płaszcza i skierował ją na mnie. Instynktownie zrobiłam to samo, cała się napinając. - Na twoim miejscu nie byłbym taki wygadany. Już niedługo... Wiesz co się dzieje z takimi jak ty poza Hogwartem? - Zmrużył oczy ściszając głos.
Już chciałam coś odpowiedzieć, gdy całą trójką dostrzegliśmy zbliżającą się postać od strony łazienek. Gdy tylko rozpoznałam w niej Severusa, serce zaczęło bić mi szybciej. Co mam zrobić? Co on zrobi, jak się zachowa? Przecież nikt nie może się o nas dowiedzieć, a już na pewno nie Ślizgoni. Pozostali chyba dojrzeli w moich oczach cień paniki, bo blondyn zaczął uśmiechać się z wyższością.
 - Ależ siejesz postrach, Snape. Avery celuje do niej różdżką, ale to na twój widok dopiero zaczęła się bać, no, no. - Pokiwał głową z uznaniem. Przeniosłam wzrok na Malfoya, po czym znów na Seva, cały czas trzymając swoja różdżkę w mocnym uścisku w kierunku szatyna.
 - I dobrze. - Odparł tylko. Z jego oczu ani wyrazu twarzy nie dało się nic odczytać. Zupełnie jakby wypełniała go pustka. Nie wiem co miałam o tym myśleć. Cieszyłam się, że jest neutralnie, ale z drugiej strony przerażało mnie to. Nie wiedziałam czego mogę się spodziewać, ani jaki będzie jego kolejny krok. Jedyne co teraz krążyło mi po głowie to wydarzenie z 5 roku, po egzaminach. - Ale chyba nie chcesz, żeby któryś z nauczycieli Was nakrył na wymienię zaklęć między sobą? Chyba, że lubicie spędzać wieczory na szlabanie? - Dodał po chwili z sarkazmem.
 - Oh, my tu tylko się tak droczymy. - Avery spojrzał na kumpla i zaśmiał się pod nosem, ale bardziej odpowiednie byłoby - zachrumkał.
 - Bawmy się poza zamkiem. - Severus spojrzał na mnie przelotnie, po czym wrócił do Averego. - Chyba wiesz co mam na myśli? - Uniósł lekko brew, na co pozostali wymienili między sobą spojrzenia.
 - Moi drodzy, a co robicie tu o tak wczesnej porze? - Nagle dobiegł nas wysoki głos profesora Slughorna. - Śniadanie dopiero za godzinę. Panno Evans, moja droga, czy możne zmierzałaś do mojego gabinetu? - Uśmiechnął się z oczekiwaniem. Wszyscy spojrzeli na mnie.
 - To znaczy... Miałam nadzieję, że Pan już nie śpi, ja chciałam... - No szybciej, wymyśl coś. - Chciałam powiedzieć, że rybka potrzebuje codziennie rano karmy, to specyficzny gatunek. Powinna być karmiona tylko wcześnie rano. - Wypaliłam, po czym przyznałam sobie w myślach medal debila.
 - Jakże mógłbym zapomnieć, moja złota rybka. - Slughorn machnął ręką w powietrzu, jakby chciał odgonić natrętna muchę. - Dziękuję Ci za nią i na pewno będę pamiętać, żeby karmić tylko rano. W końcu to prezent od mojej najlepszej uczennicy. - Poklepał mnie po ramieniu. - Cóż, teraz proponuję, żebyście wszyscy udali się do swoich dormitoriów i tam poczekali na śniadanie. Na pewno będzie przyjemniej, niż na tych zimnych korytarzach. - Wzdrygnął się, jakby chciał pokazać, że nie przepada za lochami. Slughorn miał jedną, ogromną zaletę. Gdy kogoś lubił, nie dopytywał o szczegóły.
 - Tak, w takim razie ja już wrócę do wieży. Do widzenia, profesorze. - Uśmiechnęłam się drętwo, po czym nie spoglądając na nikogo odwróciłam się i szybkim marszem ruszyłam ku schodom. Nie obejrzałam się ani razu, zobaczyć co zrobili Ślizgoni, a tym bardziej co zrobił Severus. Przeskakiwałam po dwa schodki na raz, aż w końcu znalazłam się na piątym piętrze, tuz przed skrętem do naszej wieży, kiedy nagle poczułam uszczypnięcie w nogę. Od razu wiedziałam, że to wiadomość od Seva. Wyjęłam zmięty pergamin z kieszeni.
Zaczekaj na mnie przed wieżą. Proszę.
Rozejrzałam się dokoła. Byłam sama na korytarzu. Po kilku minutach oczekiwania, zza rogu schodów zobaczyłam sylwetkę Ślizgona, tego mojego Ślizgona.
Przez chwilę wpatrywaliśmy się w siebie w milczeniu, po czym Severus skinął głową w kierunku schodów, dając znak, żebym podążała za nim. Bez słowa ruszyłam. Dopiero na siódmym pietrze domyśliłam się, że idziemy do Pokoju Życzeń. Tam z pewnością mogliśmy spędzać razem czas bez strachu, że ktoś nas zauważy - o ile nie będzie dziwne, że wchodzimy tam razem.
Po przekroczeniu progu, moim oczom ukazuje się niewielkie pomieszczenie, właściwie pokój, coś na kształt pomieszanego Pokoju Wspólnego Gryfonów i Ślizgonów, chociaż ten drugi znam tylko z opowieści.
 - Chciałem, żeby to miejsce dobrze ci się kojarzyło. - Odezwał się pierwszy.
 - I takie będzie. - Uśmiechnęłam się pokrzepiająco.
 Sev nagle odwrócił ode mnie wzrok i spojrzał w stronę okna, chociaż raczej go nie widział. Stał napięty i z zaciśniętymi dłońmi. Powoli podeszłam do niego i delikatnie położyłam dłoń na jego ramieniu.
 - Tam przed chwilą, gdy zobaczyłem was na korytarzu, ciebie, Malfoya i Averego... Myślałem, że się zdemaskuję. - Westchnął ciężko, jak gdyby zrzucał z siebie ogromny ciężar. - Wiem do czego są zdolni i wiem, że muszę przed nimi grać. Pierwszy raz ucieszyłem się na widok jakiegoś nauczyciela. - Próbował złagodzić ton, po czym odwrócił się w moją stronę.
 - Co tam robiłeś? Myślałam, że oboje rozeszliśmy się do swoich dormitoriów. - Zapytałam, wciąż trzymając dłoń na jego ramieniu. Twarz bruneta posmutniała.
 - Szedłem do Dumbledora. - Wbił wzrok w ziemię między nami. - Mam ci dużo do opowiedzenia, Lily.
__________
Ann Greace

Jestem... No właśnie, kim jestem? Albo raczej, jaka jestem? Słaba. Lekko niezrównoważona. Nieprzygotowana do życia. Nieodpowiedzialna. Bezmyślna. Samotna - to słowo opisuje mnie najlepiej. Ale nie powinnam nikogo obwiniać. To ja nie potrafię otworzyć się na ludzi, ani pokazać jaka właśnie jestem. Wciąż zachowuję się tak, jak inni chcieliby mnie widzieć. Nie lubię dzielić się swoimi problemami. Nikt nie jest w stanie rozwiązać ich za mnie, a po co ma psuć sobie swoje zdanie czy wyobrażenie na mój temat.
Ale czy to ma sens? Do czego doprowadziło mnie tłumienie w sobie wszystkich emocji? Muszę to zmienić. Muszę przestać być tą samowystarczalną Annie. Ale czy chcę? Czy to mnie uszczęśliwi czy tylko pogorszy myśli.
 - Hej, nie śpisz już? - Z rozmyślań wyrwał mnie James, odchylający zasłony jednej z kotar wokół łóżka.
 - Już od dawna. Miałam całkiem sporo odwiedzin z rana. - Uśmiechnęłam się, próbując podnieść się z łóżka do pozycji siedzącej.
 - Przyniosłem Ci kawę. - Wręczył mi do ręki papierowe kubki, jeden z gorącą kawą, a drugi z mlekiem. - Ale nie wiedziałem czy słodzisz i dodajesz mleko, więc je także zabrałem, oddzielnie. - Wyjął z kieszeni zawinięte w papier dwie kostki cukru i uniósł lekko brwi.
 - Wrzuć mi tu jedną kostkę. - Podstawiłam mu jeden z kubków pod twarz, a następnie dolałam trochę mleka z drugiego z nich. - Dzięki, że o tym pomyślałeś. Lubię wypić kawę z rana.
 - A kto nie lubi? - Zaśmiał się. - Chociaż w sumie to Łapa nie lubi. Zawsze marszczy się, gdy tylko poczuje jej zapach.
 - Ewidentnie coś musi być z nim nie tak. - Zaśmiałam się, ale Rogacz spojrzał na mnie ze smutkiem.
 - Ann, nie musisz udawać. Nie przed nami.
 - Czego udawać?
 - Udawać, że jesteś szczęśliwa.
 - Nie udaję. - Odparłam, ale luźny nastrój prysł jak bańka mydlana.
 - Nie bez powodu jesteś tu, gdzie jesteś. Coś musi być nie tak. - Drążył Rogacz.
 - Masz rację. Byłam w ciąży, ale poroniłam ze względu na młody wiek. Z Luisem to była krótka przygoda, ale pozostawiła na mnie ślad. Chciałabym nawiązać lepszy kontakt z Remusem, ale nie dopuszcza nikogo do siebie, ale teraz to już bez znaczenie. Wciąż nie potrafię wypełnić ambicji rodziców. Jestem zdrajcą krwi i ciągle martwię się o życie mamy i taty. Wiem, że nie mam najgorzej i dlatego gardzę sobą za to myślenie. Staram się zachowywać normalnie, nie pogrążać innych w przygnębieniu. - Wyrzuciłam z siebie na jednym wdechu, bojąc się spojrzeć Jamesowi w oczy, wpatrywałam się w swój kubek z kawą. Na chwilę nastała krępująca cisza.
 -  Sporo. - Zaczął powoli. - Byłaś w ciąży?
 - Tak. - W końcu odważyłam się spojrzeć na niego. - Ale proszę, nie praw mi kazań na temat braku odpowiedzialności. Wystarczająco dużo się już ich nasłuchałam od moich rodziców.
 - Domyślam się, że pewnie mówiąc im, oczekiwałaś raczej wsparcia niż wyrzutów. 
 - Nie miałam zamiaru im mówić. Przynajmniej na razie. - James podniósł brwi w geście zdziwienia. - Pani Pomfrey powiedziała, że ma w obowiązku ich o tym poinformować, gdy tylko mnie zbadała, po ostatnim omdleniu.
 - Zemdlałaś, kiedy?
 - Kilka tygodni temu, w łazience. Gdy się ocknęłam, nic nie pamiętałam, więc przyszłam tu. A diagnoza zwaliła mnie z nóg. - Wyjaśniłam.
 - Czy... Czy to dziecko Luisa? - Zapytał cicho Rogacz.
 - Tak. - Wyszeptałam ze łzami w oczach. W tej samej sekundzie usłyszałam szybkie kroki w Skrzydle, jak gdyby ktoś biegł przez pomieszczenie. Gdy James odchylił kotary, nikogo już nie było.
Rogacz spojrzał na mnie ze współczuciem. 
 - Słuchaj James. Nie mówię Ci tego, żebyś mnie pocieszał. To najgorsze co mógłbyś właśnie zrobić, albo przytulić mnie. Po prostu jestem szczera i nie chcę niczego już ukrywać, bo nie pomaga mi to. Nie wiem czy taka otwartość będzie lepsza, ale nie przekonam się dopóki nie spróbuję.
 - Uwierz mi Ann, nawet gdybym chciał Cię pocieszyć, to najzwyczajniej w świecie, nie umiem tego robić. Nie wiem nawet co ci w tym momencie odpowiedzieć. - Odparł z rozbrajającą szczerością.
 - Nie musisz nic mówić. - Uśmiechnęłam się. - Potrzymasz moją kawę? Musze się spakować i nie chcę tu spędzić ani chwili dłużej. - Podałam mu swój kubek z wystygłym już płynem.
Machnięciem różdżki wyczarowałam swój nieduży plecak,  który powinien leżeć właśnie pod moim łóżkiem w dormitorium i włożyłam do niego kilka kosmetyków, które przyniosła mi Dorcas i parę ubrań od rodziców. 
 - Okej, zrobione. Możemy iść. - Kiwnęłam głową w kierunku wyjścia. - Może zajdziemy na śniadanie, zjadłabym coś. - Dodałam. Nie chciałam dłużnej rozpamiętywać wydarzeń z wczoraj. Chciałam jak najszybciej o tym zapomnieć i wrócić do świata żywych, na tyle na ile dam radę. 
 - Jasne. Ja też nic jeszcze nie przełknąłem. - Dodał James, po czym jednym machnięciem różdżki wysłał mój plecak do Wieży Gryffindoru.